Kilkanaście dni przed wycieczką…
Stoję na dyżurze. Podchodzi do mnie Gosia i się przytula. W tym samym czasie obok przechodzi p. Kasia Nowakowska i mówi do mnie - będziesz kierownikiem wycieki. Na co z niemałą konsternacją odpowiadam - ja? Ty miałaś być… W tym momencie Gosia odtula się ode mnie i nie ukrywają zdziwienia mówi - pani Kasia? Przecież ona nas wszystkich zgubi…
Dzięki Gocha… :P
Wycieczka…
(Uwaga Spoiler - nie zgubiłam nikogo ;))
Środa, 8.05.
Wsiadamy do autobusu. Prawie startujemy. Prawie… Nagle znaczna ekipa stwierdza, że jednak jeszcze potrzebuje wyskoczyć do toalety. W sumie lepiej teraz, niż szukać czegoś za chwilę na trasie ;)
Jedziemy. Po kilku minutach idę na tyły, zobaczyć co tam u mojej ekipy. Jeszcze dobrze do Nich nie doszłam, a już z oddali słyszę - ooo pani Kasia. Idzie pani do nas na unboxing naszych plecaków? Ja - to Wy nie wiecie, co w nich macie…? Chłopcy - no przecież to rodzice nas pakowali. (Spokojnie Katarzyno, będzie dobrze… - myśl w mojej głowie.) Ogólnie stwierdzili, że połowa rzeczy, które mają spakowane jest niepotrzebna :D
Wskazówka - pozwólmy dziecku spakować się samemu. Na koniec sprawdźmy jednak, czy ma wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy.
Podróż mija całkiem przyjemnie i szybko. W trakcie rozmów trafiają się takie smaczki:
Gosia - chciałabym mieć Iphona. Ale mama powiedziała, że będę miała, jak sobie zarobię.
Ja - i słusznie.
Gosia - no i teraz będę kasztany zbierać. Obliczyłam, że musze nazbierać 3 tony kasztanów, żeby mi starczyło…
(Kibicuję całym sercem, jakby co :D)
Pierwszy nasz cel, to ruiny zamku Chojnik. Łatwo nie było. Pojawiły się pierwszy pot i łzy. Swoją drogą, Oni jeszcze nie wiedzieli, że to dopiero rozgrzewka przed jutrem, ale nie widziałem sensu, by Ich jakoś mocno uświadamiać… ;) Ale to były też pierwsze małe zwycięstwa (choć w sumie, może wcale nie takie małe…). Na zamku niektórzy musieli przełamać się po raz kolejny. Wielu z drżącym sercem wchodziło na wieżę widokową po krętych schodach. Część chciała się poddać, ale… super się wzajemnie wspierali! Tego opisać się nie da. Ale cieszę się, że miałam przyjemność doświadczyć tego na żywo - serce rośnie. Zwłaszcza te belferskie, które stara się właśnie pewne wartości Im przekazać…
Następny punkt podróży jest chyba tym najbardziej wyczekiwanym, a mianowicie chodzi o naszą bazę noclegową ;D Tam czeka na nas niespodzianka - łóżko trzeba pościelić sobie samemu (chodzi o założenie poszewek na pościel)… Jakby, ktoś myślał, że to proste, to proszę mi wierzyć - Uczniowie naprawdę potrafią to bardzo skomplikować… Ale tu pięknie zadziałała (przynajmniej u niektórych) najlepsza metoda nauczania - dziecko uczy dziecko. Bo na cale szczęście okazało się, że jakieś 20% Uczniów jednak temat ogarnia. Choć, czy to dużo, czy mało pozostawiam do refleksji…
Po zakwaterowaniu poszliśmy na obiadokolację. Ogólnie posiłki dostały od większości Uczniów miano „plastikowych”, aczkolwiek żadna osoba z kadry nie wyczuła w nich choćby grama owego tworzywa… ;) Naprawdę nie wiem, co Oni w domu jedzą… :D
Po posiłku chwila odpoczynku (znaczy kadra tak myślała, Uczniowie jakby mieli inne plany… ;)) i podróż do sklepu. Nie pisałabym o tym, bo to przecież nic nadzwyczajnego, ale… Słyszeliście kiedyś o tym, żeby dziecko kupiło alkohol na wycieczce szkolnej i opiekunowie nawet nie krzyczeli? A u nas tak było :D Tymek niechcący trącił jedną butelkę piwa, która dość spektakularnie się rozbiła. Tym samym na paragonie miał to piwo nabite. Ja bym sobie normalnie na pamiątkę ten paragon zostawiła :D
Jakby ktoś myślał, że to koniec naszych przygód dnia dzisiejszego, to jest w błędzie. Czekał nas jeszcze spacer na Chybotka i punkt widokowy - Złoty widok. Foteczki porobione i mogliśmy wracać do naszej Chaty Izerskiej. Tam kąpiel i sen. Oczywiście żartuję. Kto był, ten wie, jak było. Reszta niech pozostanie w błogiej nieświadomości.. ;)
(Spoko, myślę, że koło pierwszej opiekunowie też zasnęli.)
Czwartek, 9.05.
Po śniadaniu (plastikowym, wiadomo ;)), autokarem jedziemy pod wyciąg na Szrenicę. Tu widzimy u niektórych objawy lekkiej paniki. Opiekunowie jadą zatem z tymi, którzy boją się najbardziej. Ja jechałam z Szymonem i pytanie, które mi zadał na wyciągu, jakby obrazuje poziom stresu. A mianowicie Szymek w pewnym momencie się mnie pyta - a jak będziemy schodzić, to w górę, czy dół? Choć jakby się tak mocniej zastanowić, to faktycznie to nasze schodzenie było obarczone kilkoma (pa)górkami… ;) Ostatecznie niektórzy stwierdzili, że wyciąg był jednym z najlepszych punktów wycieczki.
Wskazówka: Najlepsze rzeczy leżą poza strefą naszego komfortu.
Dobra, ale miło i przyjemnie już było. Czekało nas podejście na Szrenicę. Tam chwilę odpoczęliśmy. Posililiśmy się herbatką, naleśnikami, pierogami, ciastem i ruszyliśmy w dalszą drogę. Mocno w dół w stronę Śnieżnych Kotłów. I tu po jakiś 10-15 minutach schodzenia, nagle Antoś stwierdził, że nie wziął plecaka ze schroniska… Spokojnie, przecież i tak lubię spacerować po górach, lepszy trening po prostu sobie zrobię - tak sobie w głowie tłumaczyłam, po tym, jak już odliczyłam na uspokojenie do 10… :D. Zatem z Antkiem robię nawrotkę i wspinamy się ponownie. Plecak nienaruszony, jakby na nas czekał. W drodze powrotnej (goniąc grupę) robimy jeszcze kilka foteczek (przynajmniej nikt nam w kadr nie wchodzi :D). Ostatecznie po kilkudziesięciu minutach dołączamy do grupy. Dobrze, bo czuję się bezpieczniej (ale tego Antkowi nie mówiłam :D).
Dalszy opis naszej wędrówki mogłabym zamknąć w kilku zdaniach:
Ale to właśnie tam kształtował się charakter i hart ducha. To tam widzieliśmy piękne obrazki, jak Uczniowie wzajemnie nosili sobie plecaki, jak schodzili oparci na ramionach kolegów.
Tutaj pozdrawiam Antka, który założył za małe buty i pomimo otarć i bólu stóp, przy pomocy kolegów przeszedł całą trasę. Słowa uznania kieruję też do Tych, którzy cierpieli na różne dolegliwości - bóle kolan, pleców, podkręcone kostki, zmęczenie (żeby nie powiedzieć wycieńczenie..) - a mimo wszystko krok za krokiem maszerowali. Pomimo licznych wywrotek. Jest tylko jedno określenie, które ciśnie mi się na usta - SIGMA. A dokładnie to 32 Sigmowców (nie wiem, czy taki wyraz istnieje, ale jakby co, to właśnie stworzyłam :D).
Naprawdę jesteśmy z Was dumni. Zrobiliście 15 km po górach i około 300m przewyższeń. Myślę, że wielu tego dnia zdobyło swój Mount Everest… Gratuluję i szanuję!
Tutaj z chęcią zakończyłabym ten dzień. Niestety, miał swój ciąg dalszy…
W drodze powrotnej zajechaliśmy jeszcze na wodospad Szklarki (oczywiście dzieci nie były szczęśliwe z tego pomysłu :D). Potem zjedliśmy obiad i… poszliśmy na orlika. Trwał mecz godny finału Ligi Mistrzów. Do czasu. W wyniku niefortunnego wypadku Fabian stracił zęba - jedynkę… Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby komuś wypadł ząb tak idealnie z korzeniem. Dobra, ale bez szczegółów. Kiedy dzieci jadły kiełbaski i integrowały się podczas ogniska, Fabian dzielnie spędzał czas wraz z dwójką opiekunów na fotelu u chirurga szczękowego w Jeleniej Górze… Ostatecznie wrócili koło 24 z zębem na swoim miejscu. Trzymamy kciuki Chłopaku, by ta historia skończyła się happy endem! I powiem szczerze, że jak dla mnie zostałeś najdzielniejszym uczestnikiem tej wycieczki…
Piątek, 10.05.
Śniadanie, wykwaterowanie. Tu ciekawostka. Jesteśmy jedyną grupą na ośrodku. Po sprawdzeniu pokojów znajdujemy dwie koszulki, czapkę i ręcznik. Wszyscy Uczniowie zgodnie twierdzą - to nie moje. To kolejny znak, by jednak nie wyręczać dziecka w pakowaniu…
Jedziemy do Świeradowa na Skywalk. Znów walka ze swoimi słabościami. Najpierw przy podejściu, potem z lękiem wysokości.
Ogólnie widać zmęczenie po dzieciach. Choć potrafią jeszcze śmieszkować podczas rozmów…
Gosia - a pani miała czerwony pasek?
Ja - tak, ja raczej byłam wzorowym uczniem.
Gosia - ale smutne pani miała życie…
(Spoko, jakby co, to nie narzekam na swoje dzieciństwo. Wręcz przeciwnie ;))
Jedziemy do zamku Czocha. Tam następuje kumulacja zmęczenia. Niektórzy wręcz słaniają się na nogach. Na szczęście obok mnie chodzi Antoś i mi trochę spojleruje - był już w tym miejscu i zna tajne przejścia oraz ciekawostki. Wniosek - coś w Ich głowach zostaje. Warto jeździć i zwiedzać z dziećmi różne miejsca :)
Ostatnie zakupy pamiątek i podróż powrotna.
Oczywiście po drodze zaliczamy najważniejszy punkt wycieczki - McDonald ;)
Szczęśliwi, cali i zdrowi (no prawie ;)) wracamy do Choszczna :)
Powyższy tekst powstał na podstawie obserwacji i własnych odczuć „wyluzowanego nauczyciela” (bo takie określenia z ust Uczniów w swoim kierunku niejednokrotnie słyszałam i uznaję za komplement (bo cóż mi pozostało :D) ;)) Mam nadzieję, że nikt nie poczuł się urażony moim „luźnym stylem”. Po prostu za dużo czasu spędzam z Uczniami i nierzadko zbyt wiele się od Nich uczę… ;)
KP :)
(nauczyciel, wychowawca (mej ukochanej 5c) i kierownik wycieczki w jednej osobie)
PS. Jak ktoś dobrnął z czytaniem do końca, to szacun. Bo ja pisząc to, całkiem nieźle się bawiłam ;)
PS.2. Mam nadzieję, że jednak tak całkiem do tych gór się nie zraziliście, bo ja tam mam wizję, że w starszych klasach po Tatrach razem spacerujemy ;)
73-200 Choszczno
Wolności 62 a